czwartek, 19 czerwca 2014

Pierwszy dzień w firmie


Dziś minął pierwszy dzień na stażu w firmie "zielona chmurka" (nie chcę wymieniać oryginalnej nazwy, żeby mnie czasem nie wygooglali...:D). Ten post będzie pokrótce określał warunki panujące w firmie, wszystkich poszukiwaczy wrażeń zatem proszę o udanie się gdzie indziej; wulkany, lawy, rowy mariańskie - to nie tutaj.

Pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Firma jest mała, w biurze siedzi około 20 osób. W kuchnio-salonie znajduje się playstation, stół do ping ponga, i oczywiście stół do jedzenia. Ogromnym szczęściem jest darmowość obiadków (bardzo pomocne, jeśli człowiek nie chce zbankrutować). Dzisiaj na obiad była tzw. "icelandic meat soup", co w praktyce dla mnie wyglądało jak rosół z mięskiem zamiast makaronu. Było całkiem smaczne. Kawa też jest za darmo. Firma nie dziaduje, wszystko jest ładne, nowe, eleganckie. Najprawdopodobniej lokalizacja firmy też należy do droższych w mieście (widok na morze). Pracujemy na laptopach, niestety dali mi MacBooka z MAC OS (Czy MacBook może w ogóle mieć inny system?). Mówią, że człowiek do wszystkiego się przyzwyczai, ale użytkowanie MacBooka naprawdę wiąże się dla mnie z ogromnym bólem psychicznym...

Ludzie są fajni, praktycznie każdy innej narodowości. Za mną siedzi dziewczyna z Chorwacji, która również zaczynała jako praktykantka. Inne kraje to USA, Grecja, Turcja, Ukraina, Katalonia, kilku z Islandii.

Dzisiaj zajmowałam się organizowaniem sobie miejsca pracy, instalowaniem systemu oraz używanych tooli. Firma korzysta z bardzo wielu opensourcowych rozwiązań. (W sumie nie dam sobie główy uciąć, że wszystkie są opensourcowe). Generalnie (bo tyle chyba mogę napisać:) zajmowałam się dziś konfiguracją i uruchomieniem sobie oprogramowania sprawującego pieczę nad instancjami węzłów w sieci: "Chef". Cóż, poszłam do firmy tworzącej serwery w chmurze, to będę miała pracę bardziej sieciową. Dzisiaj jeszcze nie lubiłam tych zagadnień, bazy danych, wirtualne maszyny... Czuję, jakby to było bardziej dla "informatyków", a ja się nie utożsamiam z tym gatunkiem. Na pewno jednak prędzej czy później będę musiała się z tym obyć, a zatem i polubić. Pracujemy w SCRUMie. Minusem firmy jest to, że pół godziny przerwy obiadowej jest doliczane, czyli trzeba być w pracy 8:30h. Teoretycznie są godziny elastyczne, i można sobie wybrać godzinę przyjścia od 7:00 do 9:00. W praktyce prawie wszyscy zjawiają się o 9:30 lub nawet później.

Dziś nie zrobiłam żadnego zdjęcia, wrzucę zatem wczorajsze.


Typowa islandzka para.

 
Pełno jest tu różnego rodzaju rzeźb i pomników. Ten oceniam jako przestrogę przed pracoholizmem. Chociaż równie dobrze może to być cześć oddana człowiekowi na którego spadł głaz.

 
Budynek po lewej to najprawdopodobniej budynek, w którym mieści się moja firma - głowy sobie jednak nie dam uciąć, bo wchodzę od drugiej strony.

Z rzeczy prywatno-optymistycznych - poznałam dziś dziewczynę, Polkę, która zna inne dwie dziewczyny, też Polki, które są chętne na weekendowe eskapady poza Reykjavik. Byłyśmy w kawiarni Kaffibrennslan - polecam w razie gdyby ktoś odwiedzał Reykjavik. Cena za kawkę 500 ISK, czyli ok. 14 zł, co jest ceną praktycznie polską. Ponadto można sobie tam siedzieć z laptopem, jest wifi, i dużo miejsca, więc nikt nie wygoni (już wiem gdzie będę pisała pracę mgr;)).

2 komentarze:

  1. Pogadaj z Kurakiem, on miał Ubuntu na MacBooku :)
    Co do kieurnków, to może ten sprzęt jest dla typowych kobiet, które nie odróżniają prawej od lewej i nie czują się wtedy dziwnie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przecież ja nie odróżniam - a czułam się dziwnie. Zatem to nie to.

    OdpowiedzUsuń